6 lat później...
Siedziałam w swoim pokoju na łóżku, czytając zniszczoną książkę o polowaniach na wilkołaki. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może uważać mordowanie tych potworów za zbrodnię. Moim zdaniem usuwanie takich stworzeń było naszym obowiązek. Właśnie znalazłam ciekawy fragment:
Siedziałam w swoim pokoju na łóżku, czytając zniszczoną książkę o polowaniach na wilkołaki. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może uważać mordowanie tych potworów za zbrodnię. Moim zdaniem usuwanie takich stworzeń było naszym obowiązek. Właśnie znalazłam ciekawy fragment:
Odróżnienie czarodzieja od wilkołaka: Pod
postacią człowieka lykantropa jest bardzo trudno rozróżnić, jednak jest to
możliwe. Dzień przed pełnią zdarza się, że oczy wilkołaka świecą na żółto.
Błysk trwa jednak zaledwie kilka sekund i dostrzec go można tylko z niewielkiej
odległości.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Odłożyłam książkę i
wstałam z łóżka, wyciągając różdżkę. Zawsze to robiłam, gdy byłam sama w nocy,
a teraz słyszałam czyjeś kroki. Nie chciałam skończyć jak moi rodzice.
- Lynn, gdzie jesteś? - Usłyszałam głos wujka.
Odetchnęłam z ulgą. Dobrze wiedziałam, że mój strach jest
irracjonalny, ale mimo to za każdym razem, gdy zostawałam na noc sama w domu,
miałam w pogotowiu różdżkę i srebrny sztylet. Ktokolwiek by mnie zaatakował,
byłabym w stanie go zabić. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Jestem u siebie - Zawołałam. Usłyszałam kroki na
schodach i po chwili w drzwiach stanął mój wujek. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że stało
coś, z czego jest bardzo dumny. Usiadłam na fotelu koło okna, a on podszedł do
mnie.
- Czarny Pan ma dla ciebie zadanie. - Powiedział.
Zdziwiłam się; co największy czarodziej na świecie mógł ode mnie chcieć?
- Jakie zadanie? - Zapytałam cicho.
- Nie wiem – przyznał - Kazał mi cię do siebie
przyprowadzić. Rodzice byliby z ciebie dumni. Daj mi rękę, deportuję nas na
miejsce.
Podałam mu dłoń. Nagle cały obraz się rozmazał. Szumiało
mi w uszach i zrobiło mi się niedobrze.
Widziałam migoczące światło. W końcu zamknęłam oczy. Zakręciło mi się w
głowie i wtedy uderzyłam nogami o podłoże. Po otworzeniu oczu ujrzałam krętą
ścieżkę prowadzącą do zaniedbanego dworu.
Mimo panującego lata noc była zimna. Cały dzień padało, więc dookoła
było pełno kałuż. Stawiałam niepewnie
kroki w stronę budynku. Za mną szedł mój wujek, miał w dłoni różdżkę, która
dzięki zaklęciu Lumos dawała nam
światło. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, jakiś człowiek otworzył nam drzwi.
Był wysoki miał na sobie długą, czarną pelerynę z kapturem zasłaniającym mu twarz.
- Pan już czeka - Powiadomił nas głębokim głosem. Gdy
wraz z wujkiem chcieliśmy przejść przez drzwi, zakapturzony śmierciożerca
zagrodził nam drogę.
- Co to ma znaczyć, McGowen? – warknął Eden Ross
- Pan czeka tylko na nią - odpowiedział chłodno.
Niechętnie, samotnie ruszyłam przez korytarz, który
wyglądał trochę jak loch. Na czarnych ścianach wisiały dwa portrety. Jeden
przedstawiał czarodzieja z krótką, czarną brodą i dumnymi, szarymi oczami. Na
ramionach miał węża, a na szyi medalion z literą S. Drugi obraz przedstawiał kobietę z długimi, ciemnymi włosami i
wściekle zielonymi oczami, w których czaiło się szaleństwo. Szłam dalej, aż
doszłam do drewnianych drzwi. Zapukałam.
- Wejdź, Lynette - Usłyszałam zimny głos podobny do
syczenia węża.
Pchnęłam ciężkie drzwi i weszłam do pomieszczenia.
Znajdował się tam tylko wielki fotel, który trochę przypominał tron. Siedział
na nim Czarny Pan, a na kolanach miał węża boa. Stanęłam na przeciwko niego.
Bałam się, że dostanę zadanie, któremu nie podołam.
- Wiesz, po co Cię tu wezwałem? - zapytał.
- Nie, Panie – odpowiedziałam ostrożnie. Starałam się nie
myśleć o tym, jak bardzo jestem przerażona. Dobrze wiedziałam, że Ten, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać posiadł moc oklumencji.
- Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie, więc jeśli ci się
nie uda, uśmiercę cię w wyjątkowo bolesny sposób. W sposób, którego najbardziej
się obawiasz. – Powiedział. Od razu przed oczami stanął mi obraz mordercy
rodziców, który wciąż nie został złapany. W prawdzie nigdy go nie widziałam, ale
wiele razy go sobie wyobrażam jako zakapturzoną postać, która lekko unosi się
nad ziemią jak duch, ze święcącymi oczyma jak wilkołak i różdżką w dłoni.
- Podejmiesz się tego zadania - głos Czarnego Pana
przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Tak, panie.
- Podwiń lewy rękaw – rozkazał, a ja natychmiast tak
zrobiłam. Wyciągnął różdżkę. Szepnął coś, co nie brzmiało jak mowa ludzka.
Wystrzeliły czarno-czerwone iskry, które ugodziły mnie w rękę. Ból był
niewyobrażalny, jakby ktoś oblał mi rękę siarkowodorem. Krzyczałam. Nogi się
pode mną ugięły i opadłam na podłogę. Zobaczyłam, jak moje łzy uderzają o
posadzkę. Na skórze mojej ręki pojawił się Mroczny Znak.
- Masz osłabić Dumbledore'a tak, by nie był zdolny do
walki.