22 kwi 2014

Rozdział 1 Sługa Czarnego pana

6 lat później...

Siedziałam w swoim pokoju na łóżku, czytając zniszczoną książkę o polowaniach na wilkołaki. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak ktoś  może uważać mordowanie tych potworów za zbrodnię. Moim zdaniem usuwanie takich stworzeń było naszym obowiązek. Właśnie znalazłam ciekawy fragment:
Odróżnienie czarodzieja od wilkołaka: Pod postacią człowieka lykantropa jest bardzo trudno rozróżnić, jednak jest to możliwe. Dzień przed pełnią zdarza się, że oczy wilkołaka świecą na żółto. Błysk trwa jednak zaledwie kilka sekund i dostrzec go można tylko z niewielkiej odległości.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Odłożyłam książkę i wstałam z łóżka, wyciągając różdżkę. Zawsze to robiłam, gdy byłam sama w nocy, a teraz słyszałam czyjeś kroki. Nie chciałam skończyć jak moi rodzice.
- Lynn, gdzie jesteś? - Usłyszałam głos wujka.
Odetchnęłam z ulgą. Dobrze wiedziałam, że mój strach jest irracjonalny, ale mimo to za każdym razem, gdy zostawałam na noc sama w domu, miałam w pogotowiu różdżkę i srebrny sztylet. Ktokolwiek by mnie zaatakował, byłabym w stanie go zabić. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Jestem u siebie - Zawołałam. Usłyszałam kroki na schodach i po chwili w drzwiach stanął mój wujek.  Z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że stało coś, z czego jest bardzo dumny. Usiadłam na fotelu koło okna, a on podszedł do mnie.
- Czarny Pan ma dla ciebie zadanie. - Powiedział. Zdziwiłam się; co największy czarodziej na świecie mógł ode mnie chcieć?
- Jakie zadanie? - Zapytałam cicho.
- Nie wiem – przyznał - Kazał mi cię do siebie przyprowadzić. Rodzice byliby z ciebie dumni. Daj mi rękę, deportuję nas na miejsce.
Podałam mu dłoń. Nagle cały obraz się rozmazał. Szumiało mi w uszach i zrobiło mi się niedobrze.  Widziałam migoczące światło. W końcu zamknęłam oczy. Zakręciło mi się w głowie i wtedy uderzyłam nogami o podłoże. Po otworzeniu oczu ujrzałam krętą ścieżkę prowadzącą do zaniedbanego dworu.  Mimo panującego lata noc była zimna. Cały dzień padało, więc dookoła było pełno kałuż.  Stawiałam niepewnie kroki w stronę budynku. Za mną szedł mój wujek, miał w dłoni różdżkę, która dzięki zaklęciu Lumos dawała nam światło. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, jakiś człowiek otworzył nam drzwi. Był wysoki miał na sobie długą, czarną pelerynę z kapturem zasłaniającym mu twarz.
- Pan już czeka - Powiadomił nas głębokim głosem. Gdy wraz z wujkiem chcieliśmy przejść przez drzwi, zakapturzony śmierciożerca zagrodził nam drogę.
- Co to ma znaczyć, McGowen? – warknął Eden Ross
- Pan czeka tylko na nią - odpowiedział chłodno.
Niechętnie, samotnie ruszyłam przez korytarz, który wyglądał trochę jak loch. Na czarnych ścianach wisiały dwa portrety. Jeden przedstawiał czarodzieja z krótką, czarną brodą i dumnymi, szarymi oczami. Na ramionach miał węża, a na szyi medalion z literą S. Drugi obraz przedstawiał kobietę z długimi, ciemnymi włosami i wściekle zielonymi oczami, w których czaiło się szaleństwo. Szłam dalej, aż doszłam do drewnianych drzwi. Zapukałam.
- Wejdź, Lynette - Usłyszałam zimny głos podobny do syczenia węża.
Pchnęłam ciężkie drzwi i weszłam do pomieszczenia. Znajdował się tam tylko wielki fotel, który trochę przypominał tron. Siedział na nim Czarny Pan, a na kolanach miał węża boa. Stanęłam na przeciwko niego. Bałam się, że dostanę zadanie, któremu nie podołam.
- Wiesz, po co Cię tu wezwałem? - zapytał.
- Nie, Panie – odpowiedziałam ostrożnie. Starałam się nie myśleć o tym, jak bardzo jestem przerażona. Dobrze wiedziałam, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać posiadł moc oklumencji.
- Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie, więc jeśli ci się nie uda, uśmiercę cię w wyjątkowo bolesny sposób. W sposób, którego najbardziej się obawiasz. – Powiedział. Od razu przed oczami stanął mi obraz mordercy rodziców, który wciąż nie został złapany. W prawdzie nigdy go nie widziałam, ale wiele razy go sobie wyobrażam jako zakapturzoną postać, która lekko unosi się nad ziemią jak duch, ze święcącymi oczyma jak wilkołak i różdżką w dłoni.
- Podejmiesz się tego zadania - głos Czarnego Pana przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Tak, panie.
- Podwiń lewy rękaw – rozkazał, a ja natychmiast tak zrobiłam. Wyciągnął różdżkę. Szepnął coś, co nie brzmiało jak mowa ludzka. Wystrzeliły czarno-czerwone iskry, które ugodziły mnie w rękę. Ból był niewyobrażalny, jakby ktoś oblał mi rękę siarkowodorem. Krzyczałam. Nogi się pode mną ugięły i opadłam na podłogę. Zobaczyłam, jak moje łzy uderzają o posadzkę. Na skórze mojej ręki pojawił się Mroczny Znak.

- Masz osłabić Dumbledore'a tak, by nie był zdolny do walki.